poniedziałek, 17 listopada 2008

Na drzewo

On:
"Przypominasz mi kobiety z filmów Bergmana:)Jesteś nietypowa.
Dobrze,jak tylko ktoś mi jakieś zrobi to Ci prześle,zmieniłem się
trochę.Nie posiadam aparatu,bo cyfrówek nie lubię.
Nie czytam ostatnio nic ponad gazety i czasopisma,ciężko mi się
skupić.Za to chodzę do kina,tylko tak potrafię się "odciąć".Polecam film
"Pozwól mi wejść",poniekąd o miłości.
Byłem też na ciekawej wystawie w Muzeum Narodowym.
Pozdrawiam."


Ja:
"Widzisz, ja nie za bardzo znam sie na kinie i filmach - w domu nie mam
nawet televizora. Więc jak możesz sobie wyobrazić mam spore
zaległości; "Pozwól mi wejść" - obejrzę chętnie. Z twórczością
reżysera z północy też się zapoznam - bo niestety na te chwilę nie
mogę się odnieść do Twojego komplementu, ale na szczęście wszystko
jest do nadrobienia.
Ja znam Ciebie tylko z jednego zdjęcia - ale chętnie zobaczę
metamorfozę. Byłam wczoraj u fryzjera ale większych zmian nie ma. Mam
naturalne czarne brwi, piwne oczy i blond włosy (oczywiście, że
troszkę rozjaśniane ale naturalny mój kolor to blond) - to faktycznie
jest bardzo nietypowe połączenie :)
Cóż to była za wystawa na której byłeś w MN?
Robię herbatkę, chcesz też? Z cytrynką może być?"


On:
"Poproszę tę herbatkę...z cytryną koniecznie,do tego tydzień spokoju i
względnej możliwości milczenia.
"Orientalizm w malarstwie,rysunku i grafice w Polsce w XIX i 1.połowie
XX wieku"-tak się nazywa ta wystawa.Bardzo ciekawa."


Ja:
"Zatem herbatka z cytryną. Woli Pan miód czy cukier? Jesli wybierze Pan
opcje z miodem to ja gratis dodam jeszcze kardamon ;)
Razem to będzie: 2 uśmiechy.
A teraz czas na ciszę, obiecuję już nie zawracać Panu głowy.
Proszę się regenerować."


On:
" :) :) ;)"



Chyba właśnie ktoś mi kazał spieprzać, ha!

18 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Hm... Jeśli „Pozwól mi wejść” jest filmem „poniekąd o miłości” to tylko „poniekąd”;).
Trudno jest mówić o miłości chłopca w wieku lat 12 do kobiety, która zresztą okazuje się być wampirem:). Abstrahując od „Pozwól mi wejść”...
Fakt, że nierzadko gatunek horror/dramat niesie ze sobą pewien ładunek emocjonalny, który może wywołać u widza taką interpretację. Szczególnie w filmach europejskich. Na marginesie – wspomniany film jest także filmem szwedzkim...
Tylko o jakiej miłości mówimy i czy w ogóle o miłości? Załóżmy, że tak... Mrocznej, ciężkiej, dusznej, groźnej, nieszczęśliwej, niespełnionej. Ale może właśnie taka miłość jest doskonała?
Jeśli tak, to równie dobrze „Milczenie owiec” jest „poniekąd” filmem o miłości;)...
Ale dobra – i tak wiadomo, dlaczego Twój korespondent o miłości wspomniał;)
Ale, że zrezygnował z kardamonu??? Tego pojąć nie mogę;)

Fascynacja pisze...

ha, co więcej mój korespondent poprosił o herbatkę wraz z tygodniem milczenia - odebrałam to do siebie. Taki kurtuazyjny wypierdalacz ;)

Fascynacja pisze...

I o co chodzi o tych kobietach "Bergmana", a raczej kobiet z jego filmów - ktoś mi wyjaśni? :)

Anonimowy pisze...

"Przez całą twórczość Bergmana przewijają się pewne stałe motywy: samotność, trudności w kontakcie z drugim człowiekiem, upokorzenie, człowiek wobec śmierci i cierpienia. Bergmana cechuje niezwykła dosadność, a nawet okrucieństwo w przeprowadzaniu psychicznej wiwisekcji, operowaniu bezlitosnym, biologicznym konkretem, zwłaszcza w przedstawianiu seksualności i śmierci."
"Zwykł mawiać: "w swoich filmach toczę walkę z własnymi demonami.""

Ech, bezczelnie zerżnąłem teksty, ale mniej więcej oddaje on "ducha" Bergmana:). Ciężki facet z niego był...

PS. Był synem księdza. Pięciokrotnie zonaty:)

Pozdrawiam:)

Fascynacja pisze...

Ha, ale nadal nie wiem nic o kobietach z filmów Bergmana ;) Mój korespondent wyszedł z takim komentarzem po obejrzeniu moich zdjęć -nie wiem, więc czy powinnam czuć się wyróżniona czy załamana :P Tak czy inaczej, ten korespondent (mimo tego, że raczej czuje się odrzucona) zmobilizował mnie do poszukiwania, do poznawania.

Anonimowy pisze...

Myślę, że porównanie Ciebie do kobiet z filmów Bergmana jest komplementem w ustach (a raczej w palcach;)) korespondenta. Nie podejrzewam, żeby bezczelnie chciał Cię w jakiś sposób upokorzyć. Oglądałem kilka filmów pana B. Tak jak cała jego dosć mroczna twórczość, kobiety też przedstawiane są mrocznie. Moze to jednak oznaczać zaletę dla kogoś o skłonnościach lubowania się w depresji...

No i zaczynam chrzanić;)

Powinienem po prostu obejrzeć kilka filmów Bergmana i już;).
Chociaż to też nie rozwiązuje sprawy, bo moje zdanie na temat kobiet z filmów Bergmana będzie tylko moim zdaniem i nie wyjaśni kwestii, co autor (korespondent) miał na myśli...
Poza tym nie widziałem Twoich zdjęć, co sprawę dodatkowo komplikuje...
Ojej!!! Nie pomyśl tylko, że w jakiś sposób wymuszam na Tobie umożliwienie mi obejrzenia Twoich fotek!!!

Fascynacja pisze...

Nie ma żadnych przeciwwskazań abyś miał możliwość obejrzenia moich zdjęć - zapodaj maila (nie wyświetlę commenta wiec sie nie obawiaj).

Anonimowy pisze...

Mój mail nie jest tajny;). Jest dostępny na blogu.
revolvingbarell@gmail.com

Wiem, wiem... "barrel" powinno być;)

Fascynacja pisze...

Ha, czyli potwierdzasz, że jestem kobietą ;)
A ja myślę, że łączy mnie z kobietami Bergmana jedno.... skoro on był Szwedzki, jego filmy były Szwedzkie, występowały w nich Szwedzkie kobiety, lub przynajmniej opisywane przez niego kobiety miały szwedzkie rysy... tzn. wystarczyło, że były blondynkami, ot cały sekret ;)

Anonimowy pisze...

Nigdy nie twierdziłem, że nie jesteś kobietą:).
To nie było potwierdzenie, że tak, owszem jesteś kobietą, bo widzę;). To było stwierdzenie, że jesteś kobietą BEZ porównywania do kogokolwiek. Jesteś Fascynacją i kropka, a nie kimś, kogo przypominasz. I już:).

A co do Twojego poszukiwania powiązania z kobietami Bergmana... Koncepcja blond włosów jako "szwedzki atrybut" jest do przyjęcia, ale niezupełnie w ujęciu bergmanowskim:). Liv Ullmann - ulubiona aktorka reżysera, która wystąpiła w większości jego filmów nie miewała blond włosów:). Pozostałe aktorki, których zdjęcia wyszperałem, także nie nosiły włosów blond...
Trzeba szukać dalej;). Niekoniecznie poszukiwania zakończą się sukcesem, bo i tak nie wiadomo, co autor miał na myśli.

Ale za to ile nowej wiedzy!!! Ile poszukiwań, domysłów, koncepcji...
A to już sukces...:). Zatem tak czy owak sukces jest:)
A może pan korespondent po prostu odpowie na pytanie?

Pozdrawiam!:)

Fascynacja pisze...

Chyba bardziej interesuje mnie "poszukiwanie", wgłębianie wiedzy, poznanie czegoś nowego - w zasadzie ten cel nie jest dla mnie taki ważny jak to, że pewnie jutro pójdę do wypożyczalni i zacznę moje zapoznawanie się z twórczością Bergmana - bo mam wrażenie, że był to ważny reżyser. A szczerze mówiąc to jakoś nie mam ochoty na dalszą 'korespondencję z korespondentem' ;) Niestety "korespondent" za mało o mnie zabiegał więc trzeba puścić go kantem hahaha ;)

Anonimowy pisze...

Przecież jasne jest, że tak naprawdę nie chodzi o objawienie, dlaczego "miernie zabiegający o Ciebie korespondent, którego puściłaś kantem", napisał to czy tamto.
Podobnie jak podpisujący się Gregor, który przywitał Cię słowami: "Witaj niokiełznany stepie";))). Dobrze, że tego przypadku nie poddałaś analizie:)
Ważne jest to w jaki sposób pewne zdarzenia mobilizują do poszukiwań, wzbudzają ciekawość, zainteresowanie...
Cieszę się, że chcesz poznać twórczość pana B., bo powiem Ci, że mnie to też wciągnęło:).
A czy pan B. był ważnym reżyserem? Na pewno.
Chociażby z tego powodu, że wielu innych reżyserów czerpało i czerpie z jego twórczości wiedzę, korzysta ze szczególnego rodzaju postrzegania.
A kwestia, czy Bergman w swojej twórczości przejawiał mroczne widzenie świata (jak wywnioskowałem z przeczytanych artykułów)? Zobaczymy:)
Wiesz, mam "za sobą" kilka filmów Lyncha. Skupię się na jednym. "Mulholland Drive". Oglądałem go 7 czy 8 razy i za cholerę nie wiem o co chodzi;). Po prostu nie jarzę:). Naczytałem się opini, recenzji i jeszcze bardziej pogmatwało mi się w głowie. A najciekawsze jest to, że film niesamowicie mi się podoba. Wariactwo, co? Ale właśnie może w tym wariactwie jest metoda:)))

Życzę miłego poznawania:)

Fascynacja pisze...

"Mulholland Drive" - najgorsze jest to, że tego też nie widziałam. Ja w ogóle nie oglądam filmów - w kinie jestem raz lub dwa razy w roku, dlatego też tak bardzo mi zależy na różnych podpowiedziach co warto obejrzeć :)

Anonimowy pisze...

Wiem, że bardziej pochłania Cię literatura, niż film. I tego Ci zazdroszczę.
Film jest w stosunku do literatury łatwiejszy do "nadrobienia". Przede wszystkim pod względem poświęconego czasu. A napisałem kiedys, że mam zaległości w czytaniu. Film średnio trwa 2 godziny (i teoretycznie wiem już wszystko;)). A tak naprawdę wiem tyle, ile chciał mi pokazać reżyser... Mówię tu o filmach, których scenariusze to adaptacje powieści, poezji, sztuki. W tym miejscu mogę śmiało traktować siebie jako ignoranta:). Ach, często bywało tak, że obejrzałem seans, a potem czytałem książkę. To już prawdziwe swiętokradztwo. Czytam zdania i widzę aktora:). Dobrze jest za to, gdy czyni się na odwrót. Masz własną opinię, zdanie, wrażenia z przeczytanej pozycji i wtedy dopiero ciekawie ogląda się film.

No dobrze, to tyle, co do filmów opartych na literaturze.
A co z filmem, do którego scenariusz powstaje dla niego samego? Też ok. dwóch godzin patrzenia na ekran, ale dziesięciokrotnie więcej czasu można spędzić na dyskusji nad danym filmem. A najlepiej, jeśli film jest "zakręcony";). I tak właśnie jest z "Mulholland Drive";). Czasem zaglądam na fora dyskusyjne i albo zaśmiewam się do łez, albo odkrywam coś nowego, nad czym warto się zastanowić. Uczepiłem się "MD", bo akurat jako pierwszy przyszedł mi do głowy. Jest wiele innych. I wieloma można się zachwycić, niekoniecznie do końca rozumiejąc.
Kiedyś Z. Kałużyński powiedział, że jeśli w filmie jest choćby jedna scena, która przyciągnęła uwagę widza, to film jest wart obejrzenia. I chyba tak jest. Czasem warto czekać godzinę właśnie na tą jedną jedyną scenę, która może trwać tylko kilka sekund...
Jejku, ale mnie poniosło;).

Jeśli chcesz podpowiedzi - proszę bardzo - NIKOGO NIE PYTAJ, CO WARTO ZOBACZYĆ I NIGDY NIE CZYTAJ RECENZJI PRZED OBEJRZENIEM FILMU. Poważnie. "Pulp Fiction" obejrzałem po 10 latach, bo trąbili o nim wszyscy i wszędzie:).

Jeśli "puszczony kantem korespondent" zainteresował Cię Bergmanem, to po prostu idź do wypożyczalni i zacznij od niego:). Tutaj tylko mała uwaga. "Trudne" filmy dobrze oglądać jest z kimś. Tylko temu "komuś" powinno zależeć tak jak Tobie na oglądnięciu danego filmu, a nie na "dziamgoleniu" w trakcie o pierdołach i wpieprzaniu michy chipsów, aż u sąsiadów słychać;)

Aaaa - nie myśl tylko, że film (kino) to dla mnie cały świat i oglądam wyłącznie filmy hmmm... "głębokie" - bo już tak się "namądrzyłem", że zaraz pęknę;))). Oglądam różne filmy. "Terminatora" i "Rambo" też czasem lubię ponownie zobaczyć:). "Przyrodnicze" także zdarza mi się oglądać;)))

Fascynacja pisze...

A w zasadzie skoro nie targa mną miłość do filmu to po co się zadręczać - jestem unikatem, nie widziałam Matrixa, Pulp Fiction tez nie... wielu innych też nie; w zasadzie nawet nie należy mnie pytać czy widziałam cokolwiek :)
Faktycznie, troszkę znam się na literaturze - specjalizuje się w literaturze angielskiej, a szczególnie zgłębiam epokę wiktoriańską i współczesne powieści oparte na kanwie powieści wiktoriańskiej ;)
Jak można chcieć się pytać o cokolwiek czy chcieć utrzymywać kontakt z korespondentem, który prosi o tydzień wolnego i milczenie do herbatki?! ha ;) Nie ze mną te numery :)

Anonimowy pisze...

Fascynacjo, ja dobrze zrozumiałem, że "korespondent" sam się na "cichej" herbatce wypieprzył i od czasu tegoż ma klasyfikację "zero" w stosowanym przez Ciebie systemie:).
Ale to taka dygresja...

Masz rację! Po co na siłę robić coś, co może być męczące i może nawet denerwujące?
Masz wyjątkową pasję, którą uwielbiasz (pamiętam, jak wspominałaś o targanych w siatach tomiskach:)). I to jest cenne. Cenne i jako pasja i jako wiedza. A Matrixa możesz obejrzeć, kiedy tylko przyjdzie Ci na to ochota. I już:)

Fascynacja pisze...

Opowiedz mi limeryczny chimeryku (czasem nazywam Ciebie: chimerycznym limerykiem) o swoich pasjach :)

Anonimowy pisze...

Moje pasje? Hm... Może zacznę od „limerycznego chimeryka”:). Blog miał mi służyć przede wszystkim wpisywaniu swoich kaprysów, uwalnianiu złości, wykpiwaniu rzeczywistości. Dlatego chimeryk;). Miał być swojego rodzajem wentylem bezpieczeństwa, gdzie mogę „wywalić” wszystko, co mnie boli, wkurza... Może nie za bardzo spełnia założenia, ale to nic. Spełnia swoje zadanie.
A limeryczny? Kiedyś kleciłem jakieś kilkuwiersze:). Najbardziej wychodziły mi te, pisane w czasie obniżonego nastroju psychicznego – najlepiej w stanie nieszczęśliwości miłosnej:). Jestem zapartym optymistą i niemodnym w dzisiejszych czasach romantykiem, chociaż twardo stoję nogami na ziemi (bo taki ten świat już jest i pędzi niewiadomo dokąd – zresztą wiadomo – do upadku!).

Potrafię i uwielbiam się zachwycić. Muzyką, filmem, książką, artykułem w prasie, krajobrazem, „klimatem”,... człowiekiem...

A moje „prywatne” pasje? Może pasja...
Starocie, relikty przeszłości.
Budynki, przedmioty, fotografie sprzed kilkudziesięciu lat. Każde z nich ma swoją historię. W budynku ktoś kiedyś mieszkał, kłócił się, kochał... Często wsiadam w samochód i jadę. Zatrzymuję się przy starym budynku i zastanawiam się, czy ludzie tam mieszkający czy pracujący ongiś jeszcze żyją, co dzieje się z ich potomkami? Dostrzegam stare ganki, rzeźbione w drewnie, próchniejące ornamenty... Podobnie jest z przedmiotami. Jeśli znajduję stary kubek, widelec, manierkę, zardzewiały bagnet sprzed 60-80 lat, „dotykam” historii. Ludzie, którzy je używali, robili to na długo, zanim pojawiłem się na tym świecie:). Powstaje trudna do zdefiniowania więź... Ciekawość, domysły, marzenia...
Wiem, że może to wzbudzać wesołość, ale mnie to fascynuje:).
Mam kopię (skan) mapy morskiej (wybrzeże Bałtyku) niemieckiego U-Boot’a z II WŚ. Na odwrocie mapy jest numer okrętu. Znalazłem! Znalazłem w internecie, jaki to okręt, kiedy zbudowany, w jakiej stoczni. Wiem, kto dowodził okrętem. Akurat „mój” okręt został zatopiony. Mogłem mieć oryginał tej mapy, ale nie było mnie stać. Ale wystarczy, że wiem, kto ma oryginał. Ciekawe byłoby odnaleźć rodzinę któregoś z kapitanów... i napisać do niej, że „mam mapę okrętu, z której korzystał wasz syn/wnuk”...
Ot, taki bzik;). Nieznane, tajemnicze, wciągające... Czasem niezrozumiałe... Ech...:)
To chyba jedyna prawdziwa pasja...

Poza nią są zainteresowania jak film, podróże, geografia, medycyna, literatura (ech z tą literaturą;)). Mógłbym napisać, że to też pasje, ale między starociami a filmem, geografią, medycyną, itd. jest długo, długo nic;). Może inaczej – gdybym miał wybierać pomiędzy podziwianiem Wielkiego Kanionu „na żywo” a wiedzą, kto został zastrzelony z kuli karabinowej, która leży u mnie w szufladzie (jeżeli ktoś został zastrzelony oczywiście [– to też fascynujące];), wybrałbym chyba to drugie:)
Zresztą w tych wszystkich starociach są i podróże i geografia, trochę medycyny i ... trochę filmu...:). A na pewno mnóstwo marzeń...