piątek, 5 grudnia 2008

jedynka, zerówka, pojedynczy, singiel

Nie mam pomysłu jak zacząć pisać posta o singlach; może więc jeszcze raz powrócę do mojego poranka, który nastąpił o godzinie 12:50. Z ogromnym spokojem otworzyłam oczy i przytuliłam się do poduszki; poczułam się wypoczęta i wyspana; biorąc pod uwagę to, że obudziłam się leżąc w poprzek ogromnego łoża to raczej w nocy towarzyszyły mi jakieś wędrówki senne - no ale mogłam sobie na to pozwolić, w końcu nie muszę a nikim dzielić ani łózka ani pościeli, nie dbam tez o tzw. cisze nocną; w łóżku sama ze sobą czuję się bardzo swobodnie, nikt nie narzeka, że w nocy rozkopuję pościel, biegam po mieszkaniu otwieram i zamykam okna lub zapalam światło w środku nocy. Dzisiaj kiedy otwierałam oczy uśmiechnęłam się i przywitałam siebie sama następującymi słowami: "Jak to dobrze, że jestem singielką". Byłam szczęśliwą singielką dopóki nie zdałam sobie sprawy z tego, że słowo "singiel" w Polsce uzywa się zamiast pejoratywnych określeń 'kawaler' lub 'star panna' ; zdałam sobie sprawę też, że społeczeństwo nie jest przygotowane na singli. W mieście Poznań można znaleźdz knajpy dla gejów i lesbijek, ale niestety do tej pory nie spotkałam się z pubem dla singli. W ogóle single traktowani/e są raczej po macoszemu - mam tutaj ogromny żal do programu Mała Czarna, ponieważ za dużo czasu poświęcane jest na dyskusje tyczące sie pogoni za miłością zamiast od czasu do czasu pogadac o tym, że w pojedynkę tez mozna być szczęśliwym. Pani prowadząca program - Katarzyna Mongomery - zawsze kiedy wspomina, że jest sama to krzywi buzię zamiast się usmiechąc - myślę, że takim podejściem zyskałaby większe zaintersowanie mężczyn. Niniejszym bojkotuję tutaj wszytsie programy oraz publikacje ukazujące singli jako szare postaci czekające w osamotnieniu w tunelu czasu na towarzyszy swojego życia. Przecież życie nie polega na czekaniu; nie bójmy się być wesołymi singlami, pełnymi życia i szcęśliwymi sami ze sobą - smutnym wzrokiem nikogo do siebie nie przyciagniemy.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Uważam, że nie ma powodu ani do wstydu, ani do smutku, będąc singlem. Pod warunkiem, ze jest się nim z wyboru. A jeśli tak, to znaczy, że znów z wyboru może przestać nim być.

A czy single traktowane są po macoszemu? Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się zbytnio nad tym.

„Zbytnio” oznacza, ze jednak się troszkę zastanawiałem:).
Jednak nie nad kwestią traktowania singla przez otoczenie, tylko raczej nad tym, czy dobrze mi być singlem. Korzystać z pełnej wolności, nie uzależniać własnego życia od innej osoby, kłaść się spać, o której mi się podoba, wstawać po południu, nie musieć się tłumaczyć, dlaczego tak się schlałem, że mam ogromniastego kaca (i móc w spokoju go sobie przejść, bez gderania nad bolącą głowa;))... Ale singiel ma „wpisane” w swoje nim bycie cierpienie. Samotność i związana z nią cała gama smutków, tęsknot, pragnienie bliskości...
Singiel choćby miał mnóstwo znajomych, całe tabuny, nie będzie SAM, ale ciągle będzie SAMOTNY. Co prawda uczucie samotności nie jest uczuciem stałym. Pojawia się co jakiś czas, na jakiś czas. Potem znika. I singiel znowu jest zadowolony z nieskrępowanej niczym wolności.

Jako aktualny singiel, wstępuję w związki partnerskie. Najdłuższy trwał 5 lat, z czego dwa lata były „piłowaniem wiórów”. Potem dwu – trzyletnie związki. Jeden z nich prawie zakończony małżeństwem... Prawie...

Nie, nie mam uprzedzenia do bycia w długim związku. Nawet w związku aż do śmierci. Tylko do tej pory było tak, że w pewnym momencie albo ja, albo partnerka zdawaliśmy sobie sprawę, że żyjemy rutyną, nie ma już tego uniesienia, pragnienia bycia całym światem dla ukochanej osoby. Skupialiśmy się na codzienności, szarości życia...
I w tym momencie, zadając sobie pytanie, czy z tą osobą mógłbym spędzić całe życie, odpowiadam sobie – mógłbym, tylko, że jeśli w danym związku już jesteśmy sobą zmęczeni, prawie obojętni, to po ślubie na pewno lepiej nie będzie.

Ha! Wiem! Jeśli zdecyduję się na małżeństwo, to na pewno nie po trzech latach życia „na kocią łapę”. Pół roku – rok i albo-albo. Myślę, że rok czasu to wystarczający okres na wzajemne poznanie się do tego stopnia, by wiedzieć... I póki jeszcze nie popadliśmy w rutynę, znudzenie codziennością i seks raz w tygodniu.

A może po prostu nie spotkałem tej jedynej, „powieściowej”?... Albo to ja nie zostałem „trafiony” i usidlony?

A może trzeba sobie po prostu uświadomić i zaakceptować, że tak właśnie powinno być? Że nie ma siły na rutynę i szarość życia?... A uczucie zakochania i zauroczenia mija? I trzeba trochę „popracować” nad tym, by bliska osoba, chociaż rzadziej, ale nie za rzadko, stawała się znów obiektem miłosnych uniesień i pożądliwych westchnień...

Skupiam się tylko na czystej kwestii więzi uczuciowej on-ona. Abstrahuję od innych aspektów, związanych z poczuciem bezpieczeństwa, dobrze rozumianego prawa partnera wolności, intymności (do których każdy ma prawo – bez względu na status „związkowy”). Ba! A przecież w związku powinny pojawić się dzieci. Bezwzględnie! Według przyjętej powszechnie etyki, to właśnie one są owocem miłości...

A może nie powinienem abstrahować? Może właśnie rozpatrywanie jednego aspektu nie jest dobre?

A może w ogóle nie powinienem się zastanawiać?

Komentarz może trochę nie na temat, bo zamiast o singlach, rozpisałem się o związkach:). Ale co tam – pewne sprawy sam sobie poukładałem. Taaaa, poukładałem!:) Nie poukładałem, tylko rozgrzebałem, bo stawiam same pytania:).

A żeby zakończyć komentarz tematem singli. Jak słusznie zauważyłaś, mamy tak bogaty język ojczysty, że nie wiem po co, zapożyczamy zagraniczne słówka. „Kawaler”, „panna”, „stary kawaler”, „stara panna”... A tu: „singiel”...

Już wiem. I starych i niestarych kawalerów (czy panny) można wrzucić do jednego „worka”, dokładając rozwódki, rozwodników, wdowy, wdowców i „separatory” i nazwać ich wszystkich z osobna „singlami”... I jeszcze dołożyć do tego worka „nowoczesne małżeństwa”, gdzie oboje dla urozmaicenia (i, jak zasłyszałem, dla poprawienia stosunków małżeńskich – co za kretyństwo!), co jakiś czas oficjalnie idą sexić się z innym osobnikiem...

Zaznaczam, że piszę to wszystko w swoim imieniu. Jest to moje własne, indywidualne podejście do zagadnienia.

Fascynacja pisze...

A czy ludzie będący w związkach nie odczuwają smutku? Nie bywają samotni? Najgorsze jest to, że będąc w związku często zapominamy o swoich radościach czy potrzebach; bywa tak, szczególnie chyba u kobiet, że nasze poczucie szczęścia/nieszczęścia lub spełniania/niespełnienia zależy od naszego partnera - jego humorów, jego sukcesów lub porażek. Ostatnio nawet rozmawiałam z osobą, która była zapisana na terapie dla współuzależnionych - okazywało się, że kobiety alkoholików nawet na zwykłe pytanie typu "Co u ciebie słychać" odpowiadały z perspektywy partnera, czyli np. "Pan X nie pije od 2 tygodni". Zastanawiam się też czy nie jest podobnie w tzw. normalnych związkach, czy przypadkiem kobieta zapytana co u niej nie udzieli odpowiedz typu: "X zabrał mnie wczoraj blablabla" albo "Kiepsko, wiesz ten mój X zrobił wczoraj srutututu gacie z drutu". A jako singiel nie jesteśmy uzależnieni od czyiś "gaci z drutu" czy innych podobnych dziwactw. Powiem więcej, uważam siebie za kobietę ładną - a przynajmniej zadbaną i jak zaczynam z kimś związek to niby jest OK ale czuję w sercu taki żal, że chyba szkoda takiej fajnej dupy - jest taka młoda a już zajęta. Owszem bywało i inaczej, ślepa na mężczyzn stawałam się kiedy spotkałam mężczyznę mojego życia nr 1, mężczyznę mojego życia nr 2, mężczyznę mojego życia nr 3, mężczyznę mojego życia nr 4 i kolejnych mężczyzn mojego życia, którym jak się później okazywało nie byłam przeznaczona. zezowate szczęście to czy przeznaczenie?

Anonimowy pisze...

Jasne, że ludzie w związkach bywają smutni i samotni. Myślę, ze poczucie samotności w związku jest dużo bardziej przykre, niż uczucie samotności u singla.

Co do postrzegania siebie, swojego nastroju, samopoczucia tylko poprzez projekcję zachowań partnera ("mój X nie pije już 2 tygodnie", "wiesz ten mój X zrobił wczoraj srutututu gacie z drutu") jest ZŁE. Świadczy o dysfunkcji związkowej. W takim związku nie ma prawidłowej komunikacji, przestrzegania praw i respektowania potrzeb partnera.
Jeśli zagadnięta osoba odpowiada z perspektywy partnera, to czuje niepokój, strach, obawę... Przez to "wchodzi" w skórę partnera i "żyje" za niego.
Wspomniałem ostatnio o prawach partnera.
Prawo do wolności, intymności, rozwoju, uczuć, prawo do błędów, prawo do radości, samorealizacji itd.
Każdy człowiek ma też potrzeby, które partner powinien respektować i w miarę możliwości zrealizować. Są to m. in.: potrzeba bezpieczeństwa, opieki, czułości, miłości, zadbania, akceptacji, itd.

Jeśli obie strony szanują się nawzajem, są świadomi praw i potrzeb partnera, zagadnięta/ty "co słychać?" odpowie raczej: "wczoraj z X byliśmy tu i tu", "wczoraj z X pokłóciliśmy się (nie: POKŁÓCIŁAM/EM SIĘ, tylko -LIŚMY)". I chociaż są kłótnie (bo życie to życie), pojawiają się nieprzyjemne emocje, to w prawidłowo funkcjonującym związku da się to wszystko rozwiązać.
Tyle teoria:). Kiedyś miałem przyjemność być na pewnym sympozjum o rodzinie i tak sobie zapamiętałem.
Dobrze jest uświadomić sobie nawzajem, że takie a takie potrzeby się ma i poszanowania takich a takich praw się oczekuje. I albo dochodzi do kompromisu albo "do widzenia". CUDÓW NIE MA! To prędzej, czy później samo wylezie. Zazwyczaj wyłazi za późno, żeby coś uratować. A potem padają pytania: "dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś/eś". Tylko, że wtedy do już ex-partnera nie czuje się nic. A może nawet nienawiść i odrazę.

Dlatego uważam (osobiście), że wskazane jest pogadać na ten temat i DOGADAĆ SIĘ... Oczywiście nie na pierwszej randce, gdzie sadzasz delikwenta/tkę i "puszczasz serię" swoich praw i potrzeb:). Myślę, że taki moment przychodzi, kiedy trzeba. To trudne, ale da się zrobić.
Wiem, bo taką rozmowę mam za sobą. I co ciekawe, to nie ja ją rozpocząłem. Nie dogadaliśmy się. Mniejsza o co. Ważne, że po trzech miesiącach znajomości, a nie po trzech latach, wyjaśniliśmy sobie pewne sprawy i... nie patrzymy na siebie wilkiem. Tzn. w ogóle nie patrzymy na siebie, bo się nie widujemy, ale nie mam do niej żalu. Pewnie, że było ciężko po takim rozstaniu na zimno, z premedytacją, ale czy nie lepsze to, niż bezsensowna awantura po kilku latach, gdzie nie przebiera się w słowach i sprowadza, kochaną przecież kiedyś osobę, do poziomu szamba? Tak ponoć wyglądają niektóre rozwody...

"Powiem więcej, uważam siebie za kobietę ładną - a przynajmniej zadbaną i jak zaczynam z kimś związek to niby jest OK ale czuję w sercu taki żal, że chyba szkoda takiej fajnej dupy - jest taka młoda a już zajęta."
- Bardzo podoba mi się, że tak napisałaś! Podoba mi się, że uważasz się za ładną kobietę. To ważne. Ważne jest to, żeby wiedzieć i umieć powiedzieć. Często ludzie praktykują niezdrową skromność. Nie umieją powiedzieć o sobie nic pozytywnego, wstydzą się. Dlatego aż uśmiechnąłem się, gdy przeczytałem, że napisałaś o sobie "fajna dupa":). Tak trzymaj!

A Twój żal, że szkoda "tak fajnej dupy". A niby jest OK... Czy to strach? Obawa, że kolejny mężczyzna Twojego życia nie będzie Ci przeznaczony?
Ha! Właściwie Ty napisałaś odwrotnie. Że to kolejny mężczyzna, któremu TY nie będziesz przeznaczona...
Cholera - najpierw dopatrzyłem się w Twoim zdaniu jakiejś "podległości" wobec mężczyzny, a teraz sam nie wiem.
W każdym razie zmieniłbym nastawienie z "kto komu jest przeznaczony" na "czy jesteśmy sobie przeznaczeni".
Może jasne, obustronne postawienie w pewnym momencie sprawy, czego się oczekuje i co daje się z siebie sprawi, że szczęście przestanie "zezować"?

Anna pisze...

Po przeczytaniu notki chciałam koniecznie napisać: tak jest! Zgadzam się w zupełności! A po przeczytaniu wszystkich akapitów komentarzy już nie wiem co napisać - tak wiele zostało już napisane, tak wiele spraw poruszonych, i by odnieść się do nich wszystkich potrzeba by rozmowy, nie samego komentarza. W każdym razie - miło jest czytać czyjeś refleksje, miło jest czytać czyjeś słowa pełne doświadczenia i przemyśleń.

A co jest smutne? Smutne jest, że brak oczywistości w naszym świecie, brak oczywistości, że bycie singlem może być wyborem, że komentarze typu: och, to ty jesteś sama? itp z ust wszystkich życzliwych są bolesne, niemiłe i nie na miejscu. Generalnie to smutne jest, że tyle bezmyślności, głupoty i braku empatii króluje w świecie, ale to już nie miejsce na takie wnioski :P

Pozdrawiam autorkę i chimeryka, cieszę się, że istnieją ludzie, tacy jak Wy, że Wy właśnie istniejecie :)