czwartek, 4 października 2012

ketchup do domu

Tak więc gramy sobie w scrabble, niby wszystko fajnie ale niestety w ramach jego estetyki. Fajkowa woń już chyba przestała robić na mnie wrażenie, do jego picia piwa też już się przyzwyczaiłam, no ale gramy a tutaj jakieś popierdywanie przedziwne sobie słyszę. Nieźle. Poszliśmy spać. jutro wyjeżdza, więc spokój będzie bo rozczarowanie rozczarowaniem a poprawy żadnej nie widać nawet daleko na horyzoncie. Zatem poranek, godzina dziesiąta. Zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy kawę a on usiadł do swoich czołgów, a wcześniej nawiedził toaletę o czym nie można zapomnieć. No ale o czym tutaj pisać, człowiek odwiedza toaletę, wchodzi i wychodzi i tyle. Nie wiem co mnie podkusiło, ale poszłam sprawdzić porządek, patrzę do klopa a tam mój gość urządził kibel po swojemu. Bo kupę to się robi w łazience w Sheratonie, a on po prostu był w kiblu, a w kiblu się sra. Prawda tak wulgarna i niesmaczna, ale inaczej tego opisać inaczej nie mogłam. Poczułam lekki dysonans poznawczy, bo co tutaj robić, zwracac uwagę czy brać łopatę i porządkować. POstanowiłam postawić na swoim i delikatnie podeszłam, i zasugerowałam, że chciałabym aby w łazience pozostawiał po sobie porządek. Zerwał się i poleciał do kibla, i ze zdziwienia, aż krzyknał, że nie wiedział, że aż tak można. Wyszorował kibel i powrócił do swoich czołgów. Po pewnym czasie kiedy znowu weszłam do łazienki pierwsze i jedne co mi sie rzuciło w oczy to to, że szczotka do czyszczenia jest niczym królewskie berło skrępowane na wszystkie możliwe sposoby papierem toaletowym. Naszło mnie też podejrzenie, że być może to co miał w buzi to nie była próchnica a koleś nazwyczajniej w świecie pomylił szczotki. Albo może inaczej, ta szczotka mogła być dowodem an to, że jednak je coś więcej niż tylko pizzę. Żarty żartami, ale trzeba się zbierać do domu. Ketchup spakowany poprosił żebym go odprowadziła do samochodu, miłości jego życia czyli BMW. Patrzę na samochód i szacuję, i w moich podejrzeń wychodzi, że samochód nie jest wart więcej niż 7 tysięcy, ale przecież na takie auto nie bierze się kredytu mając własna firmę no i zęby wołające o dentystę. Zapytałam zatem stanowczo ile dał, a odpowiedz dokładnie odpowiadała moim przypuszczeniom. Niewiarygodne. Niby zapakowany, niby już ma odjeżdzać a tu trach i odpadla mu boczna listwa a pod spodem rdza okrutna , może nie tak rozległa jak na jego zębach ale jednak. Naprawa zabrała mu kilka minut, a ubrudził się przy tym niebywale, więc ponowna wizyta w domu i odjazd. Och, jak dobrze, że ten weekend już się skończył. Patrzyłam patrzyłam i uwierzyć nie mogłam w to co się dzieje. Byłam widzem jakiegoś trefnego przedstawienia, ale mimo wszystko nie mogłam oderwać wzroku, a mimo tego, że minęlo już kilka miesięcy to nie potrafię przestać się dziwić.

1 komentarz:

Katarzyna pisze...

Fuj, całe szczęście, że nie nastąpi już ciąg dalszy;),a śniadanie już dawno zjedzone. Mam nadzieję, że do obiadu ten obrzydliwy obraz wywietrzeje z mojej głowy.
Swoją drogą, to muszę przyznać, że masz mocne nerwy. Powodzenia:)